Poza tym jest do dupy. Tak, znowu jest do dupy. Powrócił rytuał szlochania w poduszkę. Wczoraj w nocy, kiedy płakałam, miałam taką ogromną ochotę nie żyć. Ktoś przyglądający się temu z boku może powiedzieć, że wyolbrzymiam pewne problemy. Ale ta osoba nie wie, co ja czuję. Nie wie, jak to jest czuć do siebie obrzydzenie i żyć w poczuciu, że jest się beznadziejnym.
Wczoraj znów zastanawiałam się nad tym, dlaczego mnie ta choroba nie zabrała. Skoro już dopadło mnie coś śmiertelnego, dlaczego nie spełniło swojej roli? Nawet bym nie zauważyła, kiedy zniknęłam...
Ale jest jedna rzecz, z której jestem dumna - wczoraj po kolacji nic już nie podjadałam. Żadnych batonów ani chrupek.
Chciałam dzisiaj zjeść najmniej, ile tylko się da, ale nie wytrzymałam i zjadłam batona. Ale to może dlatego, że śniadanie było małe. Kiedy go jadłam, przez myśl przeszło mi: "Co ja robię?!", ale nie potrafiłam się powstrzymać. Chcę wrócić do czasów, w których jedzenie było dla mnie przykrym obowiązkiem. A teraz rodzicie gotują mi to, na co mam ochotę. Pewnie po to, żebym jadła.
Sara powiedziała kiedyś: "Stawaj codziennie przed lustrem i powtarzaj sobie: >>Jestem piękna<<", ale ja nie umiem kłamać... Zamiast tego powtarzam: "Dasz radę, Nika, wytrzymasz do obiadu. Przecież ciało nie będzie tobą rządzić".
Wszyscy zabraniają mi się odchudzać - rodzina, przyjaciele, lekarze. Ale jeszcze zobaczą, że schudnę.
Lolita by me :3