Nienawidzę swojego ciała.
Zaczęło się jakoś w podstawówce i o ile kończyło się na niewinnym: "Jestem za gruba", teraz przerodziło się w szczerą niechęć, a właściwie to nienawiść. Za każdym razem, kiedy mijam cokolwiek, co odbija świat, wzdrygam się ze wstrętem, dostrzegając swoje odbicie.
W podstawówce nie brałam się za siebie. Narzekałam, że jestem gruba, ale nie robiłam nic, żeby jakoś to zmienić. Nie wiedziałam jak...
Nie pamiętam, jak to było w gimnazjum, ale jakoś przez nie przebrnęłam. Miałam dużo miłych znajomych i wspaniałą przyjaciółkę, z którą spotykam się do dziś.
W trzeciej klasie zaczęła się stopniowo rozwijać moja depresja, ale jej apogeum to początek liceum. Na początku nie miałam praktycznie nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Wracałam ze szkoły do domu, po to, by odrobić lekcje, zjeść kilka malutkich batoników (to był mój obiad) i resztę czasu spędzić na płakaniu w poduszkę.
Kiedy trafiłam w lutym do szpitala, miałam już dwie życzliwe osoby w liceum i czterdzieści siedem kilogramów wagi. Ale jak wiedzą czytelnicy mojego bloga, nie trafiłam tam z powodu anoreksji. Powtórzę się: miałam zapalenie opon mózgowych i zapalenie mózgu jednocześnie. W szpitalach łącznie spędziłam dwa miesiące. W jednym schudłam do czterdziestu pięciu kilogramów. Kiedy trafiłam do drugiego, po oddziale rozeszło się pytanie: "Na co jest ta nowa?" i odpowiedź: "Na pewno na anoreksję". Mylili się.
Przez to, że nie dostarczałam swojemu organizmowi jedzenia przez aż dwa tygodnie, w drugim szpitalu pochłaniałam wszystko, a nawet zbyt wiele. Wyszłam z czterdziestoma dziewięcioma kilogramami.
Już wtedy wydawałam się sobie okropna.
Zaczęłam szukać porad dla Motylków (dziewczyn z ruchu Pro-Ana), ograniczać jedzenie, liczyć kalorie. Byłam ważona na każdej wizycie u lekarza. Waga spadała. Ale tylko o gramy. Czterdzieści osiem. Postawiłam sobie za cel najpierw czterdzieści pięć, a potem czterdzieści.
Nie udało mi się. Poddałam się. I przytyłam. Ważę powyżej pięćdziesięciu, jak nic. Nie jestem już ważona na wizytach. Najwidoczniej lekarka boi się, że spanikuję.
Ale to nie jest jeszcze koniec, ponieważ teraz moim celem jest trzydzieści osiem kilogramów.
Nie chcę płakać, stojąc przed lustrem. Nie chcę się siebie brzydzić. Chcę siebie kochać. Chcę być swoim przyjacielem.
Kiedy ograniczałam jedzenie, często pojawiały się zawroty głowy, czarne plamki tańczyły przed oczami, zatykały się uszy. Nieprzyjemny stan, ale dawał mi świadomość, że idę w dobrym kierunku.
Teraz nic takiego się nie dzieje.
Dostarczam organizmowi potrzebne produkty, a on chce więcej i więcej. Kiedyś nienawidził jedzenia.
Moje ciało teraz kocha jeść, a ja z tego powodu coraz bardziej je nienawidzę...